publikacja 07.11.2010 12:00
Magia świąt? Tęcza jako symbol gejów? Medytacja obowiązkowo „transcendentalna”? Niebo wiejące nudą? Metallica w wersji chorałowej? Nie kupuj popkulturowej papki. Koneserzy nie piją przecież rozcieńczonej whisky.
Manifestacja gejów, profanujących przy okazji godło Izraela Agencja Gazeta/Ap photo/Bernat Armangue
Popkultura zabrała się nawet za chorał gregoriański. Momentalnie przypomniała mi się opowieść dwóch kibiców, którą podsłuchałem w tramwaju. Jeden z nich przypadkowo trafił na nieszpory benedyktyńskie do Tyńca. Wszedł i usiadł z wrażenia. Stary – opowiadał kumplowi z wypiekami na twarzy – Jaki śpiew! Normalnie, chłopie, jak Enigma!
Lansowany przez popkulturę „chorał” stał się rodzajem sielskiej (bo już nie anielskiej) muzyczki do kawy, podobnej chilloutowej (takie modne słówko) serii krążków „Pieprz i wanilia”. Tymczasem – jak czytamy w dokumentach Soboru Watykańskiego II – to wciąż pierwszy śpiew Kościoła.
Pseudomnisi śpiewający „Brothers in arms” Dire Straits? Nie, dziękuję. Wolę autentyczność tynieckich benedyktynów wołających: „Ogarnęły mnie fale śmierci i zatrwożyły odmęty niosące zagładę; oplątały mnie pęta Szeolu. W moim utrapieniu wzywam Pana; usłyszał On mój głos ze swojej świątyni, a krzyk mój dotarł do Jego uszu”.
Tęczowy music box
Od czasów imprezy gay pride w San Francisco w 1978 roku tęcza zyskała nowe znaczenie. Używana jest odtąd jako symbol tolerancji. Utożsamia się z nią przede wszystkim ruch społeczny lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transpłciowych. Tęczowymi flagami wymachują uczestnicy Parad Równości, znajdziemy ją też przy wejściach do lokali gay-friendly.
Tymczasem w Biblii jest ona symbolem przymierza pomiędzy Bogiem i człowiekiem, obietnicą, którą usłyszał Noe. „Łuk mój kładę na obłoki, aby był znakiem przymierza między Mną a ziemią – czytamy w Księdze Rodzaju. – A gdy rozciągnę obłoki nad ziemią i gdy ukaże się ten łuk na obłokach, wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą, z każdym człowiekiem”.
Gdy Benedykt XVI zadawał w Auschwitz-Birkenau najtrudniejsze pytanie świata, gdy dramatycznie wołał: „Przebudź się, nie zapominaj o człowieku, którego stworzyłeś”, na niebie pojawiła się tęcza. – Z jednej strony myślę, że nie należy przywiązywać zbytniej wagi do zjawisk przyrodniczych – wyjaśniał tuż po spotkaniu prof. Jan Grosfeld. – To nie są te czasy. Ale jednak to miało miejsce... To znaczy, że widocznie jesteśmy tak bardzo pozbawieni nadziei, że ta modlitwa w Auschwitz rozbije wszelkie ludzkie oczekiwania na coś dobrego, że Bóg musiał powrócić do tych wczesnych znaków, sprzed naszego dojrzewania.
„Nie lękajcie się” – wołał nowo wybrany papież Jan Paweł II. Dewizę, która obiegła wówczas świat, skradli niedawno polscy homoseksualiści. Hasło trafiło na plakaty reklamujące ostatnią paradę gejowską w Warszawie. Odniesienie do słów papieskich jest tak oczywiste, że tłumaczenie, że dewiza mieści się w granicach politycznej przyzwoitości jest bardzo mdławe. Dziś, gdy geje mogą lękać się jedynie tego, że ich nowy film nie zdobędzie kolejnego Oscara, a konkurs na „parę roku” wygra jednak (o zgrozo!) związek hetero nie brzmią zbytnio prowokująco. Brzmią żałośnie.
Kevin jest naprawdę sam
Christmas – to słowo zaczyna powoli kojarzyć się ze „Szklaną pułapką”, Kevinem, który zostaje sam w domu, zakupowym szaleństwem i stertami czekoladowych mikołajków nudzących się od końca października na sklepowych półkach. Patrząc na pojawiające się właśnie w sklepach z bielizną i kosmetykami słowo „Christmas”, powoli zapominam, że oznacza ono w rzeczywistości... dzień, w którym Słowo stało się Ciałem, a na ziemię przyszedł upragniony Mesjasz. Nie skorzystał z promocji. Wybrał siano w Betlejem. Miasto dziś jest otoczone kilkumetrowym, budowanym przez Izrael, murem. Na betonowej ścianie przeczytałem przed laty kolorowe graffiti: „I want my ball back. Thanks”.
„Chcę z powrotem moją piłkę. Dzięki” – napisał jakiś Palestyńczyk. Czy współcześni chrześcijanie nie powinni zawołać podobnie? „Oddajcie Boże Narodzenie. Dzięki!”. Jeśli tego nie powiemy, dołączymy niebawem do przejedzonych tłumów, które obudzą się 27 grudnia z pilotami w ręku i westchną: Święta, święta i po świętach. No i gdzie ta zapowiadana na kilka tygodni wcześniej „magia świąt”? Pan czarodziej znowu zaspał?